Witaj!

Zaakceptowane Podanie na Ucznia
Krixon
Czarodziej




Posty: 1
Tematy: 1
Sty 2019
0
#1
                                                            Imię i nazwisko: Jax Novoa

Miejsce urodzenia: Szpital Świętego Munga

Status krwi: 50%

Cechy charakteru: Jax nie lubi okazywać emocji przy rówieśnikach w szkole. Od zawsze był uważany za mądrego i godnego ale w szkole wszystko się zmieniło.... Rodzina twierdzi ze jest on tolerancyjny i uprzejmy. Często ustępuje miejsca w pociągu,metrze lub w autobusie. Wiele czasu spędza między książkami, gdyż tylko jest pogrążony w świecie książki czuje, że jest sobą. Nienawidzi kłamać, ani być okłamywany  dla niego kłamstwo to ucieczka, przeszkoda, którą sami stawiamy sobie na drodze do upragnionego celu.Zawsze dąży do wyznaczonego przez siebie punktu, a każdy problem stara się rozwiązać, czasami mając popędy do lekkomyślności, przez co pakuje się w kłopoty lub utrudnia sobie pracy. Bardzo często się jąka przed ludzmi przed większością rówieśników, dlatego nie może znaleźć kolegów.Na pewno wyróżnia go pracowitość. Zawsze stara się dotrzeć do swojego celu. Jednakże każdy musi mieć też dobre jak i złe cechy. Chłopak był lekko myślny i Kapryśny często robił kawały i żarty ludziom dlatego nikt nie miał do niego zaufania. Lecz jednak Chłopak był Sumienny i wiedział że jak on coś zrobił to trzeba sie przyznać...

Wygląd postaci: Jax  jest ciemnym brunetem o włosach oklapających na jego twarz, najczęściej są one niezaniedbane lub nieuczesane, jest strasznie chudy i blady. Nigdy nie lubiał uprawiać sportu,poza siatkówką ale po jego ostatniej kontuzji nie mógł dalej grać w swój ulubiony sport. Zawsze wyróżniał się swoim wzrostem... chłopiec był wyższy od innych rówieśników ponieważ miał ponad 1.75m. oczy były przepiękne i miał je koloru niebieskiego. Ubierał się jak inni Jeansy i Koszulkę.... czasami szelki ale rzadko się zdarza. Nienawidzi Jesieni ponieważ uważa ze to najmniej potrzebny okres roku, miał on Czarną czapke z daszkiem od swojego Dziadka.


Historia postaci: Urodziłem się całe piękne jedenaście lat temu heh... z tego co mi mama powtarzała całą drogę na przystanek 9 i 3/4 nic nie zwiastowało przyszłości która miała mi być pisana, w końcu hej od kiedy tylko pamiętam byłem zwykłym brzdącem, wyróżniającym się z tłumu Londyńskich dzieci zupełnie niczym.. no może poza moim wzrostem, którym zawsze nieco przerastałem inne dzieci, lecz co mógłbym na to poradzić, taka już najzwyczajniej była moja uroda, i już, cóż mogłem poradzić że wdałem się w swego ojca, z którego był chłop na schwał, zawsze go podziwiałem, mimo że często nie bywało go w domu bo całymi dniami pracował ciężko na mnie i mamę na budowie, ale hej czy to nie dowód na to że jest dobrym, odpowiedzialnym człowiekiem który mimo trudów życia był w stanie zapewnić swej rodzinie godny byt?
Ale dość o nim, w końcu nie sam ojciec sprowadził mnie na ten piękny świat... Heh... Co do mojej mamy, też nie mogłem lepiej trafić, zawsze kiedy zamykam swe brązowe sokole oczka widzę jej promienny uśmiech i wracam wspomnieniami to chwil kiedy czasem wracałem smutny z podwórka, po sprzeczkach ze znajomymi, czy najzwyczajniej drobnych wypadkach jak w tedy, kiedy próbowałem samemu jeździć na rowerze i na swoje nieszczęście po paru metrach jazdy zleciałem z niego jak Arbuz z dachu studenckiego mieszkania po nakrapianej imprezie... Heh... Do dzisiaj pamiętam ten straszny ból i strach kiedy ze zdartym kolanem kuśtykałem do mamy, prosząc ją żeby mi pomogła, a ta delikatnie przemywała moją nóżkę i dawała delikatnego buziaka w bolące miejsce, by po chwili poczochrać moją kasztanową plerezę i z promiennym uśmiechem oznajmić że "Do wesela się zagoi"... Jednak nie zawsze mogłem prosić ją o pomoc, bo w końcu nastał ten dzień że musiałem wyfrunąć z mojego bezpiecznego domowego zacisza to paskudnego miejsca które można określić piekłem na ziemi, kopcem wszelakiej nudy, czy królową udręk wszelakich... chociaż większość ludzi jakich znałem, umownie na to miejsce mówili "Szkoła"... Ehhh... Nienawidziłem tego miejsca z całego mojego małego dziecięcego serduszka, złośliwe dzieci, nauczyciele którzy nic z tym nie robili... no i prawdę mówiąc czasem mimo otaczających mnie ludzi, czułem się niczym rozbitek na samotnej wyspie na środku Pacyfiku... Jednak w przeciwieństwie do rozbitka nie miałem Fizycznej samotności, a jedynie psychiczną torturę spędzania całych dni w towarzystwie osób które były czymś gorszym od fizycznego porzucenia... W końcu czyż nie było by lepiej żyć w samotności niż z osobami przez które 8 godzin dziennie, pięć dni w tygodniu człowiek czułby się samotny? 
Jednak wraz z upływem czasu to miejsce napawało mnie coraz to większą niechęcią do siebie, bo jak wiadomo w szkolę albo dasz się wchłonąć w grupę, albo zostaniesz przez nią zniszczony, niestety mój młody umysł jeszcze w tedy nie pojmował tego, ohhh jakież było moje zdziwienie kiedy moi tak zwani "Koledzy z klasy" początkowo gratulowali mi wzrostu, by chwilę później zadawać pytania pokroju "Jak mi z tym że moja matka pakuje mi do kanapek sterydy" Ehhh szkoda słów, niestety z początku starałem się ignorować te zaczepki, chciałem być tym mądrzejszym, nie podnosić ręki i nie zwracać uwagi, najzwyczajniej przechodzić obojętnie obok takich zachowań, jednak ku mej rozpaczy moi "oprawcy" widząc to zachowanie, tylko się rozbestwiali, wychodząc z założenia że skoro pozostanę nie wzruszony, to będą iść kroczek po kroczu w swym radosnym spacerze ku złamaniu mnie... Kropla która przelała czarę goryczy prawdę powiedziawszy, przyszła zupełnie niespodziewanie, a konkretnie pewnego burzliwego poranka, kiedy spóźniony na lekcję biegłem do szkoły na skręcenie swojego mało letniego karku, a kiedy byłem już przed salą lekcyjną, nie zwróciłem uwagi na to że drzwi nie były zamknięte, a jedynie uchylone... W czym nie widziałem najmniejszego problemu... przynajmniej póki nie wpadłem do sali, a uchylone drzwi nie okazały się być pułapką naszykowaną na naszą nauczycielkę matmy... Heh, niestety prezent w postaci plastikowego wiaderka wypełnionego po brzegi lodowatą wodą przygarnęła moja głowa, na którą z chlupotem radośnie zleciało, zapewniając nie mały ubaw całej mojej przeklętej klasie... Boże nigdy się tak jeszcze nie czułem tak upokorzony, ani na długo po tym zdarzeniu... Jednak moja młoda w tedy pamięć poza ucieczką przed śmiechami i chichami z powrotem do domu, bezpiecznego schronienia gdzie cały czas czuwała moja Mama... a kiedy zapłakany i przerażony tym co się stało dobiegłem do domu stała się rzecz nie słychana, bo o to ja, jeszcze przed chwilą mokry od stup po sam czubek głowy, ledwie wbiegłem do domu i już miałem wypłakać się w ramie mojej mamy i powiedzieć jej wszelkie bolączki jakimi ten okrutny świat mnie obdarował, spostrzegłem że byłem suchy, jak gdyby cała woda ze mnie wysiąknęła, niczym za dotknięciem magicznej różdżki, tyle że takową próżno było szukać... Tak czy siak nie miałem w planach okłamywać swoją mamę, powiedziałem jej o wszystkim co mnie spotkało i powiedziałem że nie potrafię wyjaśnić dla czego mimo deszczu na dworze i wcześniejszego zapoznania się mojej głowy z plastikowym wiadrem z wodą, moja mama zdradziła mi w końcu prawdę i powiedziała mi kim ona jest i kim możliwe że ja jestem... Nie oszołomem, kłamcą który stał pod drzwiami domu, czekając aż minie dostatecznie wiele czasu by wbiec do niego ze zmyśloną historią... A czarodziej... Wiem, brzmi jak by ktoś za chwilę miał mi potaknąć i moment później zawołać głośno i radośno pielęgniarkę wesołym okrzykiem "Siooooostro, poproszę kaftanik"... Jednak Mama mnie nie mogła oszukać, nigdy nie kłamała, powtarzając że słowo powinno być warte więcej niż złoto, jednak mimo wszystko poprosiłem ją o dowody, by mi pokazała magie o której z zapałem przez ostatnie minuty mi opowiadała, jak gdyby zapominając że robię sobie zaległości w szkole... W tedy też z uśmiechem ze swojej torby leżakującej przy kuchence, wyciągnęła swą różdżkę, którą szybko i sprawnie nakreśliła delikatne kółeczko w powietrzu, a chwilę później w różdżki wyprysło piękne białe światło, w którego blasku chwilę później pojawił się piękny, biały niczym śnieżny puch sokół... Nigdy nie zapomnę tego, ani szczęścia które za sprawą tego zaklęcia, rozprzestrzeniło się po całym domu niczym ciepła magma po stogu aktywnego wulkanu... Heh, a jakiś czas po moim małym wybryku z samo-osuszającymi się ciuchami usłyszałem małe stukanie w szybę mojego pokoju, ale jak ktoś mógł w nią pukać skoro mieszkałem na drugim piętrze? czyżby ktoś się wspiął na drabinie do mnie? Albo zadziała się jakaś magia? W mojej głowie kłębiły się pytania, jednak wszystkie znalazły na siebie odpowiedź kiedy na parapecie ujrzałem piękną, czarną niczym egipską noc sowę, z przyczepioną do swej łapeczki kopertą... Bez zwłoki otworzyłem okno i odczepiłem Pakunek z sowiej nóżki, po czym z piskiem pobiegłem do mamy, ale cóż przez mój młody umysł nawet nie przeszła myśl że to mógł być list z wąglikiem, ale co poradzę mama nigdy mnie nie uczyła by nie brać listów od obcych słów...
Tak czy siak kiedy zbiegłem do kuchni, gdzie też moja mama siedziała szykując obiad dla mnie i dla taty który miał niebawem wrócić z pracy, a kiedy to już się stało, całą rodziną, odpakowaliśmy list z wąglikiem...
TO ZNACZY Z HOGWARDU, Z INFORMACJĄ ŻE ZOSTAŁEM PRZYJĘTY DO SZKOŁY MAGII I CZARODZIEJSTWA...
Boziu jacy moi rodzice byli dumni... A przynajmniej mama, bo Tatuś dopiero po mnie wysłuchał opowieści o świecie Magii i tak dalej... Ale cóż nie ma co się rozwodzić na temat kłótni która była potem w domu, ani na temat potencjalnego rozwodu który mógł być po tej jak że radosnej sytuacji... Jednakowoż wierzyłem że skoro moi rodzice wytrzymali już ze sobą tyle lat, to i to wytrzymają... A póki co mogłem popaść w radosny szał zakupów, na który udałem się z mamą, przechadzając się cały następny dzień po ulicy pokątnej, przechodząc się od sklepu do sklepu, by raz po raz odhaczać kolejne przedmioty z listy niezbędników ucznia Szkoły magii i czarodziejstwa Hogwart, a kiedy skończyliśmy, wróciliśmy do domu, gdzie też rozpakowaliśmy moje przyszłe przybory szkolne, a następnie zapakowaliśmy je wraz z całkiem sporą kolekcją ubrań i zabawek do kilku walizek, po czym Mama odwiozła mnie na Stację pociągów King Cross, gdzie też z niewypowiedzianą radością zademonstrowała mi przejście na peron 9 i 3/4, a po wszystkim pomogła mi wejść do pociągu i zabrać swój roczny dobytek... Heh, czułem ciepło na sercu czując że właśnie zaczyna się moje nowe, cudowne życie jako przyszłego Czarodzieja... Ale póki pociąg nie ruszył, stałem w zapychając całe przejście i machając swą rąsią mamie na pożegnanie, tak mocno, że gdybym robił to jeszcze mocniej, rąsia by mi odleciała niczym jakiś bumerang, a nim oprzytomniałem od tych czułych i troskliwych pożegnań na na odległość na która nie potrafiłem nawet rzucić kamieniem, pociąg ruszył i zabrał mnie ku magicznej, świetlanej przyszłości 


Udziel poprawnych odpowiedzi:
Pomocnik UczeńKlasa1 [StevenJeffkins]: Cześć, jak się nazywasz?
Cześć, Jestem Jax Novoa, a jak ty masz na imię ?

Pomocnik UczeńKlasa1 [StevenJeffkins]: (Ej, wiesz gdzie jest Pałac Kultury w Warszawie?)
(Nie wiem ale myślę że to jest piękne miejsce)

Pomocnik UczeńKlasa1 [StevenJeffkins]: *podaje Ci talerz, wypełniony jakąś zupą*
Dziękuje *patrzy jaki jest zapach tej zupy i myśli czy nie ma w nim niczego niepokojącego*

Skąd dowiedziałeś/aś się o serwerze: Dowiedziałem się od pewnego Youtubera

Czy przeczytałeś regulamin serwera Hapel.pl? Tak 

Składając podanie, akceptuję regulaminy serwera Hapel.pl i zobowiązuje się do ich przestrzegania.
CzarnaMoc
Azkaban




Posty: 864
Tematy: 86
Lut 2018
Slytherin

#2
Zaakceptowane!

Trafiasz do...

[Obrazek: N8E9j5b.png]

Na serwerze zgłoś się po rangę, pisząc: /helpop Zaakceptowano moje podanie. [Link do podania].



Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten temat 1 gości



Polskie tłumaczenie © 2007-2024 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2024 MyBB Group.
Theme by XSTYLED modified by Hapel Dev Team © 2015-2024.