Witaj!

[Dor] Ophelia Vablatsky
Nagini
Jędza




Posty: 819
Tematy: 134
Lip 2015
1,482
Slytherin
#1
"Był taki czas, gdy łąka, strumień, gaj, ziemia,
i każda rzecz zwyczajna,
jawiła mi się jak w niebiańskie blaski przyodziana. 
Chwała i niecodzienność snu.
Dziś nie jest tak jak w tamte dni. 
Gdziekolwiek zwrócę wzrok 
czy w dzień, czy w noc, 
z rzeczy widzianych niegdyś nie widzę już nic..."

[Obrazek: l4CeS7A.png]
Szczerze mówiąc, to nie chciałabym rozwijać swojego daru. Jednak za każdym razem, gdy tylko spojrzę w fusy, gwiazdy, czy nawet odbicie w lustrze, ten robi to mimowolnie. 

Od zawsze byłam inna, więc chyba nic dziwnego, że miałam niewielu przyjaciół. Takie osoby jak ja, w piaskownicy były po prostu odrzucane. I nie, nie użalam się nad sobą, lecz z trudem przyjmuję otaczającą mnie rzeczywistość. W końcu jestem główną bohaterką swojej własnej historii, która chcąc nie chcąc i tak skończy się źle. Skąd to wiem? Widzę znacznie więcej niż inne osoby. Ten dar towarzyszy mi od dzieciństwa i myślę, że to właśnie to skłoniło mnie do tego, aby odciąć się od ludzi, skupiając się tylko i wyłącznie na kryształowej kuli i górze latających kart, otaczających mnie od wielu, wielu lat. Przekleństwem nie jest umiejętność zaglądania w przyszłość. Przekleństwem jest dowiedzenie się o tym tak wcześnie, tracąc najlepsze momenty swojego życia. Tak, jestem inteligentna i tak, czytam sporo książek. Jednak nadal nie potrafię pojąć tego, dlaczego dotknęło to akurat mnie. Choć po dłuższej chwili wiem, że nie chciałabym, aby złapało to za nogi kogoś z moich bliskich. Za nimi wskoczyłabym w ogień, bo tylko oni rozumieją jaka jestem naprawdę i przez co przechodzę. Kocham sztukę, kocham naturę i nieziemsko uwielbiam robić to co robię. Dlaczego więc jestem taka smutna? Czemu nie umiem być szczęśliwa? Jestem bardzo młoda i choć nie wiem jakbym się starała, to nadal jest tak samo. Czuję się jak Syzyf, który zawsze będąc już bardzo blisko celu, musi zaczynać od nowa.

Wspominałam już o moich zainteresowaniach? Pewnie nie, bo jak już mówię o sobie, to głównie opowiadam o tym, jak bardzo mam źle w głowie. Ale nie ma w tym nic złego. Moja mama powiada, że lepiej być częścią tej małej grupy dziwnych osób niż siedzieć w towarzystwie porcelanowych lalek, które ciągle powtarzają to samo. Ja zdecydowanie preferuję ciszę i spokój. Lubię te miłe wieczory z zapaloną świecą, kiedy jestem tylko ja i ona, kryształowa kula. Uwielbienie do wróżbiarstwa jest u mnie rodzinne, a jak wiadomo, dziedzina ta łączy się również z astronomią, numerologią i w jakimś stopniu z runami. Teraz już powinieneś wiedzieć o mnie dużo, ale nadal niewystarczająco dużo.

I chociaż jestem typem samotniczki, to nie znaczy, że jestem nudziarą. Czasami to nawet zjem coś słodkiego, a to już jest dla mnie oderwanie się od rzeczywistości. Lubię też słuchać muzyki i nie, nie mam określonego typu. Słucham tego co wpadnie mi w ucho, o ile nie jest to żądlibąk. Taniec? Nie. Granie w Quidditcha? Nie. Robienie komuś głupich żartów? Nie. Odrzucam wiele zajęć, uznawanych przez innych jako “zabawa”. Do zaspokojenia umysłu, wykończonego przez wielogodzinne przesiadywanie przed książkami, wolę raczej rozłożyć sztalugę, porzeźbić, albo nawet wyciągnąć aparat, który dostałam od ojca na dziesiąte urodziny. W końcu czy może być coś lepszego od uwieczniania tego, co najpiękniejsze?

• • •

Wróżbiarstwo samo w sobie jest piękne, ale posiadanie takiej zdolności to zwykłe przekleństwo, spoczywające na tobie od dnia narodzin i kończące się w momencie twojej śmierci.

I nadeszła pora na historię. Historię, która nie będzie ciekawa i nawet nie licz na to, że zakończenie jest szczęśliwe. Jest wiele bajek, ale moje życie trzeba porównać do tragedii, kończącej się klęską bohatera. Owszem, jestem pesymistką i byłam nią od samego początku. Czy to źle? Dla mnie zdecydowanie tak, jak wszystko, gdy biorę pod uwagę możliwe rozwiązania. Urodziłam się w rodzinnym domu  znajdującym się nieopodal wiaduktu Glennfinnan. Można powiedzieć, że w tej kwestii mam dobrze, ponieważ jest to naprawdę blisko do Hogwartu, a z okna swojego pokoju, każdego roku, dokładnie pierwszego września, mogę zobaczyć pędzący w stronę Hogwartu pociąg. Ta szkoła była moim największym oczekiwaniem od momentu, w którym odkryłam w sobie moc magiczną. W moim przypadku nie było to zapalenie ognia, wprawienie przedmiotów w lewitacje, czy też rozbicie lustra, lecz zobaczenie czegoś, co jeszcze się nie stało. To umiejętność prawie, że niespotykana, ale nie była niczym dziwnym dla osób z moim nazwiskiem. W końcu trafność osób z tym darem była dla nas czymś normalnym. O wychowaniu mnie nie muszę pisać wiele. Rodzice robili wszystko, abym wyrosła na osobę, która poradzi sobie w świecie pełnym złych ludzi, a ja robiłam co w mojej mocy, aby pomóc im w codziennych obowiązkach i pokazać, że ich praca nie poszła na marne.

Nie mogłabym powiedzieć, że dopiero teraz zaczynam swoją przygodę z magią. Zawsze byłam blisko, dosłownie parę kilometrów dalej.

Na Pokątnej byłam już wiele razy, ale nigdy nie robiłam większych zakupów. Po prostu tego nie lubię i pewnie już nigdy nie polubię. Nie zależy mi na zbieraniu masy niepotrzebnych śmieci. Wiem, że jeśli zacznę coś robić, to zagłębiam to się aż za bardzo, przez co mogłabym rozwinąć u siebie zakupoholizm. Dzień moich pierwszych poważnych zakupów na tej ulicy nie różnił się niczym od pozostałych. Podchodziłam do kasy, odkładałam galeony na blat i odchodziłam. Wszystko sama, bo samodzielność to podstawa. Prosta zasada, ale zawsze robi mi się miło na sercu, gdy powtarzam te słowa. Moi rodzice w tym czasie siedzieli w Praedico Predico, gdzie w sumie wiele lat temu spotkali się po raz pierwszy. Wyobrażacie to sobie? Zakochać się w kimś, w miejscu którym śmierdzi rybami, na dodatek martwymi? Myślę, że to romantyczne, ale pewnie sama nigdy tego nie doświadczę. Po zakupach nadszedł czas naszego rozstania, bowiem ruszyliśmy w stronę stacji Kings Cross. Pożegnanie było smutne i nie chciałam tego po sobie pokazać. Rodzice jednak znają mnie zbyt dobrze, aby nie wiedzieć, że wewnętrznie rozkleiłam się jak po najsmutniejszej książce świata. No i ruszyłam prosto do zamku, siadając w całkowicie pustym przedziale, odizolowana od innych pierwszaków. Byłam szczęśliwa, ale nadal osamotniona i wystraszona. Po drodze obserwowałam dosłownie wszystko, doszukując się małych szczegółów, które mogłyby pomóc mi się odstresować. Dopiero zobaczenie mojego domu wywołało na mojej twarzy uśmiech. Szczery uśmiech, trzymający się mojej twarzy nawet po wyjściu z pociągu. Wśród tych wszystkich dzieci, czułam się bardzo dorośle. Kryłam się na końcu całego tłumu, a kiedy podczas ceremonii wywołano moje imię, starałam się przetrwać to niezauważona. Jednakże nawet wtedy los, jak nie tiara postanowili sobie ze mnie zakpić, trzymając mnie w niepewności przez całe sześć minut. Dopiero później, kiedy spróbowałam przetrwać padający na mnie wzrok wszystkich uczniów, uświadomiono mi, że jestem hatstall, czyli osobą, której przydzielenie do domu, było wyjątkowo trudne. Szczerze mówiąc to nie wiem czy mam być z tego powodu szczęśliwa, czy może jednak obawiać się tego, że jestem aż tak rozchwiana pomiędzy jednym, a drugim.

[Obrazek: tumblr_nr247jxpoE1qba9dso1_400.gif]

Po całym roku nauki byłam gotowa na wakacje. W końcu te całe wakacje to krótki odpoczynek od wielu miesięcy ciężkiej pracy. Nie wiem co mogłabym powiedzieć o moich początkach w Hogwarcie. Jedno jest pewne, nie było tak źle jak mogło się wcześniej wydawać. Poznałam parę naprawdę świetnych osób, ale nadal nie byłam pewna tego czy spotykanie się z nimi to dobry pomysł. Tym bardziej, że niektórzy poznali skrywaną przeze mnie tajemnice, a jak wiadomo, ja nie lubiłam dzielić się tym z światem. Teraz muszę przyznać, iż największym plusem tego roku szkolnego było to, że zaczęłam akceptować swoją moc. Akceptować to mało powiedziane, bo zaczęłam nawet ćwiczyć. Nie robiłabym tego gdyby nie zachęciła mnie nauczycielka wróżbiarstwa. Nauka panowania nad tym darem stała się dla mnie priorytetem na całe dwa miesiące wakacji, dlatego rzadko kiedy spotykałam się z kimkolwiek. W sumie to nawet gdy już kogoś spotykałam, to szybko próbowałam uciec od możliwości rozmowy z tą osobą. To dziwne, najpierw narzekałam, że nikt nie chce ze mną rozmawiać, a kiedy tylko pojawia się okazja, milczę. W przeciwieństwie do moich znajomych, nie wyjechałam za granicę i  nie bawiłam się na plaży. Po prostu spędzałam czas z rodzicami, którzy zabrali mnie nawet do Beddgelert, na zjazd astrologów z całego świata. Poza tym pomagałam mojej mamie w ogrodzie, czytałam książki i przez cały czas odliczałam do dnia, w którym będę mogła wyjść na zakupy w celu przygotowania się na nowy rok szkolny. Nie zamierzam ukrywać, że jakoś nigdy nie lubiłam przebywać w swoim rodzinnym domu. Nie było tak zawsze, ale od momentu pewnego incydentu. O tym jednak wiedzą tylko nieliczni - i niech tak zostanie.

Kolejny etap, kolejne wizje i nowa dawka stresu. W tym momencie zaczęłam odczuwać narastającą odpowiedzialność.

Kolejne lata w zamku stawały się również czasem, w którym odkrywałam samą siebie. Wcześniej nie pomyślałabym, że oprócz daru jasnowidzenia, spotka mnie coś jeszcze, na dodatek tak potężnego i pożądanego przez wiele osób, czyli siły porozumienia się z samą śmiercią. Przerażało mnie to i fascynowało jednocześnie, ale starałam się myśleć o tym jak najmniej. Po części się udało, ponieważ zbudowałam swój pierwszy związek, poprawiłam relacje z przyjaciółmi i skupiłam się na nauce. Nie było w tym nic dziwnego, bo mogłam nazwać się już nastolatką, a jeden z najważniejszych egzaminów, czyli sumy, zbliżał się w bezwzględny sposób, wzbudzając we mnie jeszcze większy stres. Nie brzmi to tak bardzo źle, ale w rzeczywistości było znacznie gorzej. Zaczęły męczyć mnie wizje, wizje, których nigdy wcześniej bym się nie spodziewała. Z pewnością nie zwiastowały czegoś dobrego, ale mimo wszystko, zdecydowałam się nie mówić o tym innym. Jako piętnastolatka, byłam już pewna tego, co właściwie chce kiedyś robić. To doprawdy miłe uczucie, więc można to uznać za jakiś sukces, a jak już mówiłam, tych w moim życiu było bardzo mało. To jednak nie pomogło mi w sytuacji, w której mogłam nieumyślnie zabić swoich bliskich. Nie potrafiłam w tej chwili zawładnąć nad przepływającą we mnie mocą. Ona była inna, przerażająca, lecz zarazem fascynująca. Dyrekcja, o dziwo pozwoliła mi wrócić na następny rok do Hogwartu. Nie spodziewałam się tego po tym jak zniszczyłam całą salę pojedynków i byłam jedną z podejrzanych na atak na nauczyciela. Najwyraźniej niektórzy wiedzieli, że nie miałam na to większego wpływu. Starałam się o tym nie myśleć, ale twarze pewnych osób ciągle przypominały mi o tym co się tam wydarzyło. Opuszczenie zamku było dobrą i myślę, że odpowiedzialną decyzje. Nie narażałam innych, a sama mogłam się spełniać. Niestety, tym razem również prędko zmieniłam decyzje i zamiast udać się tam, gdzie miałam iść, po prostu spakowałam się i poddałam dobrowolnemu leczeniu w jednej z prywatnych klinik w Londynie. Nie wiem co sobie myślałam, ale może jednak liczyłam na to, że chociaż mugole będą w stanie mi pomóc. Technika leczenia była okrutna, bliska tortur i nie przyniosła żadnych pozytywnych skutków. Po ponad miesiącu pobytu w tamtym miejscu, zostałam przeniesiona do posiadłości wujka, gdzie mogłam wypocząć. Chociaż trudno nazwać to wypoczynkiem, bo wizje nadal dawały mi w kość. To prawda, mogłabym powiedzieć, że już do nich przywykłam, ale w tym momencie były nieproszonym gościem. Na siłę próbowały zatrzymać mnie w tym stanie. Nie dałam się złamać. Powrót do codzienności trwał długo, ale Laird, mój partner, szybko pomógł mi się pozbierać. Nie minęło wiele czasu, a ja dowiedziałam się, iż mam zostać matką. Nie myślałam nawet przez chwilę o tym czy podołam, czy warunki na Nokturnie są w miarę odpowiednie, aby dziecko przeżyło, ale o tym, że może odziedziczyć po mnie dar, co było całkiem prawdopodobne. Po tym jak Sybilla przyszła na świat, a jej pierwszy rok życia minął w miarę szybko, dostałam wizji, w której widziałam lustro. W odbiciu nie było mnie, lecz ona, co było dla mnie wystarczającym sygnałem. Wiedziałam już, że młoda Vablatsky miała tę samą moc co ja. To właśnie obudziło we mnie strach, który poprowadził mnie prosto do Hogwartu, gdzie, choć nie miałam planu wracać, powróciłam, ale już jako nauczycielka wróżbiarstwa. Od zawsze czułam taką potrzebę, ale do teraz nie wiem, czy zajmując taką posadę mogłam pomóc swojemu dziecku, czy może jednak pogorszyć sprawę, mieszając się w coś, do czego nie mieszał się nikt w mojej sytuacji. Dla moich bliskich nie było tajemnicą to, iż marzę o całkowicie innej pracy, idealnie wpasowującej się w mój klimat, moją sytuacje, a także dar jasnowidzenia. Po spędzeniu w Szkole Magii dodatkowego roku jako nauczycielka, postanowiłam zrezygnować z tego zajęcia i sięgnąć po coś, co wcześniej było dla mnie nieosiągalne.

• • •

Różdżka: 
Dokładnie 10 cali; czarny bez i skóra strzygi.

Wychował mnie:
Dom Roweny Ravenclaw.

Moim patronusem jest:
Wiele razy próbowała wyczarować patronusa, lecz nigdy nie była wystarczająco szczęśliwa, aby tego dokonać.

Mój bogin przemieni się w: 
Mroczny kłąb dymu, w którym można dostrzec twarz chłopca o czarnych włosach i równie ciemnych oczach.

Moja amortencja pachnie:
Zapach, który roznosi się w jej mieszkaniu na Nokturnie, kadzidło i mieszanka ziół, ale także las po deszczu.

W zwierciadle pragnień zobaczę:
Siebie, Lairda i Sybille, stojących w przedsionku jasnego, pełnego światła salonu, otoczonych szczęściem, jakiego jeszcze nie doznali. To wizja niemożliwa do spełnienia, dlatego jest to bolesny widok.

Sowa:
[Obrazek: X9SmGE9.png]

• • •

[Obrazek: GSl0be6.png]
[Obrazek: 3QF5rHm.png]
[Obrazek: hVJOcw3.png]
[Obrazek: W9eOwni.png]
[Obrazek: JoDIrlg.png]
[Obrazek: aQgfz1u.png]
[Obrazek: urUbF75.png]
[Obrazek: uKcgBOk.png]
[Obrazek: Zkgtq4o.png]
[Obrazek: kTWyOId.png]
[Obrazek: 1YyFb4I.png]
[Obrazek: tPTVbtb.png]

• • •

Ophelia jest prawnuczką jednej z najsławniejszych wróżbitek Wielkiej Brytanii, Cassandry Vablatsky.
Jest jasnowidzem. Dar odkryła w wieku sześciu lat.
Jest czarownicą półkrwi. Jej matka, jak i ojciec posiadają ten sam status krwi.
Jest w stanie zobaczyć testrala.
Tiara Przydziału, nad wyborem jej domu w Hogwarcie zastanawiała się aż sześć minut, co uczyniło z Ophelii Hatstall.
Jest w posiadaniu lelka wróżebnika, magicznego ptaka, który jest w stanie przewidzieć deszcz.

• • •

[Obrazek: WK5stUq.png]
**Czarne jak smoła ściany i podłoga zbudowana z luster oddawały wrażenie pustki, która faktycznie tam panowała, tworząc iluzję kuszącą nawet najwytrwalszych czarodziejów. Spokój i ciszę przerwało pojawienie się mrocznego obłoku. Ten budził niepokój w oczach dziewczyny, jednak nie trwało to długo. Rozmazał się, powodując zmianę obecnej scenerii. Niebo było ciemne, lecz rozświetlone przez masę skrzących piorunów, które uderzały o ziemię, jeden za drugim. Ich dom nie był wielki, wyglądem przypominał krzywą wieżę ponurego zamczyska, stojącego gdzieś w środku lasu. Światło padające od świecy ulatywało przez delikatnie uchylone drzwi. Tam też się skierowała, wywołując każdym krokiem dźwięk ugniatanego pod stopami śniegu, który zagłuszał panującą wokół ciszę. Kiedy poczuła uderzający o jej skórę powiew zimnego wiatru, zacisnęła na sobie rozpięty wcześniej sweter. Założyła ręce na wysokości swoich piersi i wkroczyła na pierwszy stopień, aby móc zajrzeć do środka. W tym samym momencie, spore, drewniane drzwi uderzyły o ścianę, a w głównym pomieszczeniu rozległ się głośny krzyk. Na sofie leżała znana jej czarownica. Była to Daphne, matka Ophelii. Zaraz obok niej, stał również ojciec, trzymający kobietę za dłoń. Nie byli tam sami, ponieważ kawałek dalej stał drugi mężczyzna. Nie znała go, ale sądząc po ubiorze, mógł to być jeden z uzdrowicieli pracujących w Szpitalu Świętego Munga. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co zaraz się wydarzy. Oni jej nie widzieli, więc bez żadnego oporu mogła przejść po pokoju, przyglądając się im z zaciekawieniem wymalowanym na twarzy. Była właśnie świadkiem cudu narodzin, swoich narodzin, co dla niektórych mogłoby się wydawać bardzo dziwne. Daphne ucichła, a jej krzyk został zastąpiony płaczem niemowlęcia. - Dziewczynka. - Powiedział doktor, unosząc dziecko nieco wyżej. Uradowany ojciec, zmęczona matka i przerażona Ophelia, wtedy jeszcze nieświadoma tego, że jest przeklęta.**
[Obrazek: ZCPkBTj.png]
**Obłok ponownie zmienił otaczające ją miejsce. Tym razem był to pokój, ciemny, przysłonięty długimi, niebieskimi zasłonami, które nie dopuszczały do niego żadnego światła. Znała to miejsce, ponieważ właśnie tam się wychowała. Wszystko było inne, przystosowane do dziecka, ale innego dziecka. Mimo młodego wtedy wieku Ophelii, na komodach i regałach nie było pozytywek, pluszaków i lalek. Wszędzie porozrzucane były karty tarota, z sufitu zwisały różnokolorowe łapacze snów, a w samym centrum, na biurku, które stało pod ścianą, leżała idealnie wypolerowana kryształowa kula. Kiedy usłyszała znajomy głos, odwróciła się. Ujrzała siebie samą. Młoda Ophelia siedziała na łóżku, szlochała, zakrywała się purpurowym kocem. Miała jakieś pięć, może sześć lat. Na krańcu łóżka siedziała starsza czarownica. Tak, to była ona, jej ukochana babcia. Na twarzy dziewczyny zawitał uśmiech. Miło było zobaczyć ją raz jeszcze, bo minęło już parę lat od momentu, w którym odeszła na drugą stronę. Kobieta przysunęła się do Ophelii i położyła dłoń na jej ramieniu, próbując się uśmiechnąć, choć nawet dla niej było to trudne. - Nie martw się, słoneczko. Wiem, że widzisz okropne rzeczy, ale… Pomożemy ci z tym żyć. - Sama nie wierzyła w swoje słowa. Jak mogli jej pomóc? To było niemożliwe. Płacz dziewczynki jedynie się wzmocnił. - N-nic nie jesteście w stanie zrobić. N-nie macie prawa m-mówić, że to dar… To żaden dar. To przekleństwo. - Schowała się pod kocem a sam obraz się rozmył, przybierając po raz kolejny postać czarnego obłoku.**
[Obrazek: 6Y8jnfZ.png]
**Dłuższą ciszę przerwało zmaterializowanie się kolejnego z miejsc, jakim był korytarz w jej domu rodzinnym. Nienawidziła tego miejsca, przynajmniej teraz. Kojarzyło się z najgorszym, czyli sytuacją, która miała miejsce szesnastego września, sześćdziesiątego szóstego. Zaczęła kroczyć przed siebie. Nie zwracała uwagi na stojące przed nią meble, po prostu przez nie przenikała. Ten jeden raz mogła sobie na to pozwolić, więc nie zamierzała rezygnować z tego przywileju. Nie musiała czekać długo, bo dosłownie minutę później, zza rogu wybiegła jej młodsza wersja, która wołała młodszego brata, Aleca. Tak, to z pewnością był ten okrutny dzień. Dzień, w którym straciła wiele, być może wszystko, co miało dla niej większe znaczenie w dzieciństwie. Tego dnia była tylko ona i on. Rodzice wyszli dosłownie na chwilę, pozostawiając młodszego syna z Ophelią. Alec był chory, ale nikt o tym nie wiedział. Vablatsky ukrywali to przed społeczeństwem, lecz robili to tylko i wyłącznie dla jego dobra. Dziewczyna przez chwilę myślała, że to koniec koszmaru, ale nie, przeniosła się do ogrodu, czyli miejsca, gdzie doszło do najgorszego. W tym momencie chciałaby móc coś zrobić, jednak nie była w stanie. Stała tam jedynie duchem i była zmuszona do patrzenia na to jak jej własny brat umiera. Ta siła siedziała w nim zbyt długo. Był taki młody i niewinny. - Alec, gdzie jesteś? - Młoda czarownica wybiegła przed dom i skierowała się w stronę ogrodu, w którym jej matka hodowała różnego rodzaju rośliny. On nie był sobą. Do dziś pamięta w jaki sposób się unosił, zmieniał i doprowadził do samodestrukcji tylko po to, aby ona mogła żyć. Chłopiec leżał wśród kwiatów, miał otwarte oczy i podniszczoną skórę. Przypatrując mu się, można było dostrzec czarne ślady na ciele. Ophelia biegła już w jego stronę, ale obłok ją wyprzedził. Wszystko zniknęło.**
[Obrazek: QyDgjfA.png]
**Kolejnym miejscem była sala, której nie mogłaby usunąć sobie z pamięci. Wychodząc przez obłok dostrzegła wejście do komnaty luster, znajdującej się w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Wewnętrzne oko ostrzegało ją kiedyś przed wejściem do tego miejsca, lecz ona nie posłuchała. Tym razem jedynie przyglądała się temu jak jedenastoletnia wersja jej, przekracza próg zakazanego miejsca. Przebiła się przez wiele magicznych luster, a zainteresowało ją jedynie to, które wisiało na samym końcu. Było zupełnie szare, nijakie, wręcz nudne. Dziewczyna przejechała po nim dłonią, w taki sposób jakby odkryła właśnie największy skarb. To mogło wydawać się dziwne, ale wcale takie nie było, przynajmniej nie dla niej. Widząc to z tej perspektywy, czuła się źle. Ophelia znała zakończenie tej historyjki. Doskonale wiedziała kogo zaraz zobaczy w zwierciadle, kto przekaże jej wieść o jej mocy oraz wiedziała, że to będzie początek kłopotów dla dawnej jej. Wkrótce cały widok przysłonił jej czarny obłok, który tak jak zawsze, rozmył cały obraz, uniemożliwiając jej zagłębienie się w dalszą część wspomnień.**
[Obrazek: 9tjgijT.png]
**Niebo było zachmurzone, ale to w żaden sposób nie zniszczyło atmosfery panującej wtedy na Jeziorze Hogwartu. Łódka będąca w okolicy wyspy zaczęła delikatnie bujać się na boki. Z daleka mogłoby się wydawać, że jest pusta, jednak w środku leżała para uczniów. Ophelia była wtulona w czarnookiego blondyna, który ostrożnie przechylił jej głowę, pocałował ją w usta i wypowiedział dwa magiczne słowa, które momentalnie wywołały na jej ustach uśmiech - Kocham cię. - Było to zbyt piękne wspomnienie, dlatego szybko się rozmyło, pozostawiając po sobie jedynie ciemną pustkę.**
[Obrazek: fmqfdoC.png]
**Miejsce znane każdemu, kto tylko uczęszczał do Hogwartu. Sala pojedynków nie była już taka jak dawniej, panowała w niej negatywna aura, którą, o dziwo, rozsiewała ona sama - Ophelia Vablatsky. - Odejdź, nie jesteś tutaj bezpieczny! - Starała się przemówić Lairdowi do rozsądku, lecz ten nie słuchał, wręcz przeciwnie, zaczął kroczyć w jej stronę. Wspomnienie nie sięgało jedynie tych dwóch osób. W pobliżu maty stały inne ważne dla niej osoby, które zmuszone były to oglądać. Ophelia zaczęła cofać się do tyłu, a jej oczy nie zrobiły się białe, tak jak to miały w zwyczaju. Objęte zostały przez czerń, podobnie jak krew płynąca w jej żyłach. Było to widać bardzo dokładnie, zwłaszcza na jej jasnej, perłowej skórze. Takiego przerażenia na twarzy swoich przyjaciół nie widziała jeszcze nigdy. Ona sama była wtedy wystraszona, zagubiona i nie wiedziała co mogłaby zrobić, aby nie dopuścić do katastrofy. Momentalnie mroczna siła spowiła salę klubu pojedynków, niszcząc wszystko na swojej drodze. Czy była to Ophelia? Tego nie wie nikt, ale obecni tam widzieli jak cień opuszcza właśnie jej ciało. Krzyki, zawalające się kolumny i trzask rozbitych szyb. Tak trudno było się skupić na jednym punkcie, że nikt tak naprawdę nie potrafił opisać zaistniałej sytuacji. Nikt nie zginął. Jeszcze. Obraz się rozmył.**
[Obrazek: 34EaE07.png]
**Ściany w pokoju są białe, zaś podłoga wyłożona szarymi kaflami, które z całkowitą pewnością oddawały ponurość tego pomieszczenia. Nie było tam żadnych mebli, nie licząc starego łóżka, stojącego w prawym kącie. Wszelkie wątpliwości rozwiały metalowe, zabezpieczone drzwi. To na pewno było jedno z wielu pomieszczeń szpitala psychiatrycznego w Londynie, czyli miejsca, o którym zdecydowanie wolała zapomnieć. Na samym środku stała ona. Bardziej ponura, zaniedbana i wystraszona. Spoglądanie na siebie z tamtego okresu było bolesne, ale wiedziała, że musi przez to przejść. To zabawne, że prywatna klinika mogła okazać się miejscem wielu tortur i pogorszeniem stanu danej osoby. O dziwo sama się tam zapisała, więc winić mogła jedynie swoją porywczość. Oczekiwała pomocy od mugoli? To było głupie. Teraz doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nawet przeglądając wspomnienia z tego miejsca, można było zatracić rachubę czasu. Ophelia do teraz nie wie, ile właściwie spędziła tam czasu. Prawdopodobnie był to miesiąc, długi i męczący miesiąc. Terapia była okrutnie bolesna i nikt nie zwracał uwagi na to, co czuje kobieta. Każdy jedynie umacniał ją w przekonaniu, że ta decyzja była jedną z najgorszych w jej życiu.**
[Obrazek: VmvgNVS.png]
**Tym razem ukazała się całkowicie odmienna sceneria. Była to niewielka posiadłość, stojąca na niskim klifie w Filey. Okno sypialni, która znajdowała się na piętrze, było szeroko otwarte, a w środku, przed starym, drewnianym biurkiem siedziała Ophelia. W lewej dłoni trzymała papierosa umieszczonego w specjalnym uchwycie, zaś prawa dzierżyła pióro, którym delikatnie stukała o blat. Jej zmęczony po ostatnich wydarzeniach wzrok spoczywał na wysokich falach, uderzających o skały przed budynkiem. Choć tak wiele spraw ją w tym momencie trapiło, dźwięki tej wody zdecydowanie działały na jej umysł w kojący sposób. Tym razem nie była odziana w ciemną, elegancką szatę, lecz białą koszulę nocną. Włosy miała rozpuszczone i zaniedbane, więc jej wygląd niczym nie różnił się od tego w klinice psychiatrycznej. Co jakiś czas w sypialni rozlegał się dźwięk stukania o drzwi. Zapewne była to służba, która z przyzwyczajenia pozostawiała tackę z jedzeniem przed drzwiami. Ophelia rzadko się za nie wychylała. Głodziła się, bo nie potrafiła jeść, spacerować, uśmiechać się. Powrót do normalności był czymś niebywale trudnym. Nie ułatwiały jej tego wizje, wizje, które męczyly ją przez cały czas. Przyszłość widziała nie tylko w fusach, ale również w oczach innych osób, przez sen, a nawet w odbiciu niebywale czystej porcelany, z jaką miała do czynienia w domu swojego wuja. W końcu przycisnęła pióro do pergaminu, lecz obraz rozmył się prędko, uniemożliwiając zajrzenie w dalszą część wspomnienia.**
[Obrazek: N6ScrMo.png]
**Okropny okres w życiu Ophelii sprawił, że ta przykuta do własnego łóżka, była w stanie mierzyć swym spojrzeniem jedynie mroczny sufit, pod którym lewitowały stare książki. I tak nie widziała zbyt wiele. Dom jej wuja był bogato umeblowany, więc i u siebie miała łoże przykryte szkarłatnym baldachimem. Jej stan psychiczny uległ poprawie, gdy tylko po długim czasie mogła odpisać na listy przyjaciół i rodziny, dając im znak, że jednak żyje. W tym czasie była zdecydowanie słabsza fizycznie i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż wpływa na nią zjawisko krwawego księżyca. Miała już dosyć. Krwawe wizje zalewały jej głowę, przed czym nie mogła obronić jej nawet jej wyuczona kontrola i kilkadziesiąt amuletów porozwieszanych na ścianach pokoju. Starała się przetrwać to w ciszy, lecz przerwał jej to okropny ból głowy, który zerwał ją do góry. Jak poparzona, wyskoczyła spod kołdry i rzuciła się na biurko z którego zrzuciła wszystkie księgi, pióra, koperty, a nawet kryształową kulę. Próbowała odeprzeć atak trzeciego oka, bo najwyraźniej chciało pokazać jej coś, czego ona nie chciała widzieć. Na nic, bo zobaczyła. Zobaczyła jak jedna z najbliższych jej sercu osób leży w milczeniu. Twarz, na której widniał nadzwyczajny spokój tym razem była jedynie płótnem, po której śmierć szyderczo malowała. Po tej wizji, wymęczona, zalana łzami Ophelia po prostu opadła z sił.**
.
[Obrazek: AxKRkfn.png]
**Dzień, w którym na świat miało przyjść dziecko Ophelii, był jednocześnie najbardziej i najmniej oczekiwanym okresem w jej życiu. Oprócz miłości i zapewnienia niemowlęciu spokojnego życia, kobieta czuła również strach. Nawet wtedy, gdy z bólem wydawała ją na świat, myślała tylko i wyłącznie o jej przyszłości. I, o ironio, był to jeden jedyny dzień w jej dotychczasowym życiu, w którym nie doświadczyła ani jednej wizji. Zupełnie tak jakby los chciał z niej zadrwić i trzymać ją w tej okropnej niepewności. Z każdym następnym krzykiem, coraz mocniej zaciskała dłonie na białej pościeli. W tym momencie po raz pierwszy od długiego czasu pragnęła dostrzec przyszłe zdarzenia, chcąc zapewnić młodej Vablatsky pełne bezpieczeństwo i zapobiec temu, co mogłoby wyrządzić jej krzywdę. Obok jej łóżka siedział Laird i dzielnie, choć widok Ophelii w takim stanie źle na niego działał, wyczekiwał nadejścia Sybilli. Tak, Sybilli. To była dziewczynka, piękna i podobna do babci. Jej spojrzenie było równie tajemnicze, co chłodny, mroczny wzrok Ophelii. Widok dziewczynki zadziałał na nią kojąco, a okno mieszkania na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu zakryła gruba, czarna smuga, uniemożliwiając wgląd w dalszą część wspomnienia.**
[Obrazek: sg9ODo3.png]
**Sceneria jak z filmu grozy, gdzie dwie kobiety przyodziane w mroczne szaty, stały na rozciągającej się ku puszczy polanie. Obie o bladych twarzach, lecz jedna z nich bez wątpienia miała azjatyckie korzenie. Otoczone kręgiem soli, wyczekujące i jednocześnie atakowane przez mocne uderzenia wiatru, w którym formował się jeden ze słowiańskich demonów. – Li, musisz wycelować w niego różdżką... rzuć Ventus! – krzyk Ophelii z pewnością jej nie zadowolił, tym bardziej, że mogła zaraz zginąć, walcząc z czymś co widziała po raz pierwszy w swoim życiu. Kobiety z pomocą umiejętności magicznych, mimo szalejącej wokół wichury, łamanych drzew i groźnego hałasu, zdołały przepędzić istotę z terenów wioski. Nim jedna z nich zdążyła opaść na ziemie, obraz rozmył się uniemożliwiając poznanie dalszej części.**
[Obrazek: KuKBfEY.png]
**Czasami, jeśli naprawdę kogoś kochasz – pozwalasz mu odejść. Tego popołudnia jedną z uliczek Śmiertelnego Nokturnu zalał deszcz prawdziwych łez, które spłynęły po policzkach prawdziwych kochanków. Miłość łącząca ich od czasów szkolnych nadal trwała, równie mocno rozgrzewała ich serca, jednak aura tego uczucia w niezdrowy sposób działała na wspólne otoczenie, w tym kochaną córkę, która już od młodych lat musiała zmagać się z darem, podobnie jak jej matka. Laird ucałował czule Ophelie i opuścił mieszkanie, po raz ostatni zamykając za sobą ciemne, dębowe drzwi, chroniące domostwo jasnowidzek.**
[Obrazek: Thr0ZNN.png]
**Stukot czarnych obcasów obijał się echem po z pozoru niekończącym się korytarzu Brytyjskiego Ministerstwa Magii. Wracała tu każdego dnia, nie licząc wolnej niedzieli, aby dopełnić swych obowiązków jako pracownik jednego z najbardziej strzeżonych departamentów. Zasiadała przy biurku, wypełniała dokumenty, podnosiła się, wracała. Następnego dnia zasiadała przy biurku, wypełniała dokumenty, podnosiła się i wracała. W pewnym momencie utknęła w pewnej monotonii, z czasem zatracając się w szarej i zarazem nieuniknionej dorosłości. Zaniedbała kontakt z córką, którą przysięgała sobie chronić. Zapomniała już nawet o Lairdzie - o tym, za którym mogłaby wejść do rozżarzonego ogniska. Praca była lekiem i więzieniem. Każdego razu zatrzymywała się tuż przed wejściem do jednej z sal, uzasadniając swój trud włożony w całą pracę. Właśnie po to to robisz - wpajała sobie, choć zdobycie wymaganego awansu było cięższe, niż się spodziewała.**
CzarnaMoc
Azkaban




Posty: 864
Tematy: 86
Lut 2018
Slytherin

#2
Zapowiada się ciekawie Heart Ładna KP Smile
ambi
dyyihjfvyfur6u8vhg;oufruyjm




Posty: 692
Tematy: 10
Paż 2017
651
Hufflepuff
#3
widac ze robi czarna magia -____--p pewni ewywala ja z hogwart
viper wroc
Scierwojad
Czarodziej




Posty: 78
Tematy: 2
Lip 2017
100
Gryffindor
#4
ale szt00nia mmmmmm
Nagini
Jędza




Posty: 819
Tematy: 134
Lip 2015
1,482
Slytherin
#5
Scierwojad napisał(a): (04.02.2019 17:04)ale szt00nia mmmmmm

niestety bezieszm usial poczkac, bo nei ma jeszcze 14 lat ha ha
Kiyoko
Azkaban




Posty: 160
Tematy: 17
Lip 2016
Slytherin

#6
ale ona urocza i fajniusa jcwhgoagvb
Nagini
Jędza




Posty: 819
Tematy: 134
Lip 2015
1,482
Slytherin
#7
Refik, aktualizacja relacji i odrobinkę wyglądu karty
YelaFox
Pracownik Hogwartu



Pracownik Hogwartu

Posty: 140
Tematy: 12
Gru 2017
173
Hufflepuff
#8
siema kiedy idziemy na balety
C4mp3r
Czarodziej




Posty: 815
Tematy: 53
Gru 2014
899
Hufflepuff
#9
Bardzo ciekawa karta i postać Heart
Dropsiuk
Pracownik Hogwartu



Pracownik Hogwartu

Posty: 24
Tematy: 6
Sty 2019
78
#10
Księga Hapla mówi jasno...
Karta postaci jest nawet masno...



Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten temat 1 gości



Polskie tłumaczenie © 2007-2024 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2024 MyBB Group.
Theme by XSTYLED modified by Hapel Dev Team © 2015-2024.